Mkniemy jak strzała, bo warunki jazdy są znakomite – nadal droga E04, która będzie nam towarzyszyła niemal do granicy fińskiej. O ile w Polsce robienie notatek graniczyło z cudem (trzęsło, jakby podczepiono mnie do pasa zwalczającego cellulitis), o tyle w Szwecji długopis prawie nie drgał (jechało się jak po masełku). Za oknami dość monotonny widok - lasy, lasy i jeszcze raz lasy, w przeważającej części brzozowe i sosnowe (stąd jasne skandynawskie mebelki) i zero jakiejkolwiek zwierzyny, poza ptakami i 150 łosiami na znakach drogowych. Między tym lasami rozciągają się jeziora. Poza tym od czasu do czasu wyrastają mniejsze lub większe miasta.
Gdy zatrzymaliśmy na przerwę parking zapełniony był samochodami. Gdy zjedliśmy co nieco byliśmy już otoczeni przez stado volvo i samochodów nielicznych innych marek.
Po drodze praktycznie brak samochodów z rejestracjami innymi niż szwedzkie. Do tej pory mijaliśmy tylko jeden samochód na polskich rejestracjach. Czyżbyśmy my tylko byli tak szaleni żeby tu jechać? Pan na kampingu powiedział, że jest już po sezonie – faktycznie w miejscach turystycznych i noclegowych ludzi niewielu.
W Utansjo przejeżdżamy przez wiszący most na rzece Angerman: 1210 m długi, (to tylko 70m mniej niż Golden Gate w San Francisco). Most nosi nazwę Höga Kusten Bron. Jest to trzeci pod względem długości most w Europie i ósmy w świecie. Piękny widok z wysokiego brzegu, od którego most wziął swoją nazwę (Höga Kusten tzn. wysoki brzeg) przyciąga turystów. Punkt widokowy umieszczony jest tak, aby wszyscy mogli podziwiać wspaniałe dzieło człowieka.
Jedziemy i jedziemy, 60 km za Umeą stwierdzamy że mamy na dziś dość. Po drodze wpadliśmy jeszcze na korek. Okazało się, że motocyklista miał wpadek. Wszyscy kierowcy grzecznie stoją na prawym pasie, a lewy zostawiają pusty żeby służby mogły bez problemu przejechać. Nikt nawet nie próbuje wjeżdżać na lewy pas i omijać inne auta żeby potem wciąć się na słynną „zakładkę” przed wszystkich.