Pierwszy dzień w Szczecinie – i na pewno nie ostatni… Planując wyjazd doskonale zdawaliśmy sobie sprawę, że każda maszyna ma swoje kaprysy. Nawet najlepiej zadbany motocykl jest tylko urządzeniem, które ma prawo się zepsuć. Akurat to, że się zepsuje, można przewidzieć, ale szacowanie, który element układanki okaże się najsłabszy, to już jedynie loteria, więc i zaplanować postój na naprawę będzie trudno.
Tomek na 10:00 jedzie do serwisu dowiedzieć się co z naszym moto. Ja zostaję na campingu – mam dużo czasu dla siebie i na pisanie bloga. Na szczęście namiot udało nam się umiejscowić blisko dojścia do prądu także mamy niegraniczone zasilanie na wszystkie urządzenia pod namiotem, nawet w czasie deszczu. Camping położony jest jakieś 5 km od serwisu, nad Jeziorem Dąbie Małe, tuż przy przystani jachtowej. Miejsce co prawda odkryte przez nas czystym zbiegiem okoliczności ale bardzo urokliwe i godne polecenia. Świetne skomunikowane z centrum miasta oraz szlakami wodnymi.
Z serwisu niestety przychodzą złe wiadomości – jednak padł alternator. Czas naprawy w najlepszym przypadku tydzień, o kosztach już nawet nie wspominam. Wygląda na to, że nasze plany musimy drastycznie zmodyfikować. Do domu nie wracamy – szkoda czasu i pieniędzy. Jesteśmy w Szczecinie, nie znamy tego miasta więc nasze położenie traktujemy jako świetną okazję do poznania regionu i jego historii. Zatem dzisiaj zwiedzamy marinę a co z kolejnymi dniami – zastanawiamy się wieczorem, na pewno jednak Danię będziemy musieli sobie w tym roku darować. Pasywność to zdecydowanie nie nasza natura więc czym prędzej ustalamy plan działania na kolejne dni.
Po południu wybieramy się również do najbliższego sklepu (2km stąd) po zapasy na 2 dni. Ceny w restauracji w porcie zrujnowały by nasz i tak już bardzo napięty budżet.