1.00 jesteśmy w Warszawie. Nareszcie. Odpoczynek, spanie, pakownie i w drogę…
Śpimy do 9.00, szybkie śniadanie, pakowanie. Tomek zdecydował się jeszcze przespać a ja… stwierdziłam, że mamy zbyt brudny samochód po wczorajszej burzy. W Skandynawii pokazać się takim samochodem będzie wstyd ;) Zabieram się więc za mycie. 15 min i gotowe. A to Tomek będzie miał niespodziankę jak wstanie!
Teściowa namówiła nas jeszcze na obiad. Trudno nie odmówić jak w perspektywie jest kilkanaście dni bez domowych obiadków :)
Samochód mocno siedzi.
PS. Zdjęcia będziemy dodawać z małym poślizgiem...
Wyprawę za koło polarne w okresie zimy wymyśliłem wiele lat temu z róznych mniej lub bardziej złozonych powodów, ale realizacja w rozsądnym wykonaniu wyszła dopiero w tym roku. W Krakowie panowały wówczas kilkunastostopniowe mrozy. Tęskniąc do przyjemnego ciepła postanowiliśmy, że lato spędzimy w niezupełnie ciepłych krajach – na dalekiej Północy. Tak, żeby już bardziej na północ się nie dało... sam Biegun Północny z przyczyn finansowych trzeba było odrzucić. Poza tym, nie przesadzajmy już z tym zimnem...
Jak się zaczęło?
Iza: Jedziemy na Północ!
Tomek: Gdzie?! Przecież tam jest zimno…
Iza: Ja jadę na Przylądek Północny.
Tomek: Wiesz ile tam kosztuje paliwo, nocleg i życie?
Iza: Będziemy spali pod namiotem, a jechać możemy moim samochodem.
Tomek: Pod namiotem?!
Iza: Tak.
Tomek: Chyba żartujesz!
Iza: Ja jadę, a Ty rób co chcesz.
Tomek: No dobra. Pojedziemy.
Zdecydowaliśmy, że całe jedzenie i picie bierzemy z Polski. Dlaczego? Odpowiedź jest dość prosta i zapewne większości z Was znana. W Skandynawii jest drogo :) Do picia kilka zgrzewek wody mineralnej oraz Pepsi (jestem od niej uzależniona :P). Reasumując cały(!) bagażnik VOLVO został zapakowany tylko i wyłącznie produktami spożywczymi (koszt około 500zł).
Dodatkowo zaopatrzyliśmy się w lodówkę samochodową przed wyjazdem. Ważne żeby istniała możliwość jej podłączenia do gniazdka zapalniczki. Dodatkowo mamy przetwornicę – trzeba przecież gdzieś ładować zabrane ze sobą sprzęty elektroniczne. Przetwornice podłączamy do gniazdka zapalniczki i otrzymujemy standardowe gniazdo 220V, do którego możemy podpiąć laptopa, ładowarkę telefonu, czy też aparatu fotograficznego. Bardzo przydatne narzędzie w dalekiej podróży!
Oczywiście mamy też przenośną kuchenka na gaz.