Uff, przestało padać! Samochód spakowany i mocno dociążony. Punktualnie o 20.00 wyruszyliśmy do Warszawy.
Tomek był tak zajęty w pracy, że przez cały dzień nic nie jadł. Ja zjadłam jedynie śniadanie. Plan był taki, że jeszcze w Krakowie, w ostatnim po drodze McDonaldsie zatrzymamy się żeby zjeść coś ciepłego. Byliśmy tak szczęśliwi, że udało nam się wreszcie wyjechać (z 2 godzinnym opóźnieniem) że o Macku zapomnieliśmy. Po takim czasie głód już zniknął. Następny jest w Radomu… wytrzymamy.
O 23.00 dotarliśmy do Radomia. Obowiązkowo jemy w Macku. Restauracja oblężona przez wycieczkę małolatów. Obsługa nie nadąża z podawaniem zestawów a my denerwujemy się z kolejnego straconego czasu. Jak widać dawno minęły czasy suchego prowiantu na drogę. Punktem obowiązkowym każdej wycieczki (bez względu na jej cel) stały się MCDonaldsy! ;)
W międzyczasie słyszymy , że Polacy na olimpiadzie w Londynie zdobyli właśnie 2 złote i jeden brązowy medal – huraaa!
Benzyna w niezłej cenie więc tankujemy do pełna (5,47zł za litr, 25,45 litrów, razem 139,21zł). Na razie nie jest źle, taki wydatek można przeżyć.
Co ciekawe już tu, w Radomiu udało nam się zaobserwować obrazek rodem z gorącego południa i zimnej północy. Na stacji benzynowej zatrzymało się dwóch Afroamerykanów z Huskim :) Cóż za połączenie!