Ruszamy w ostatni na szwedzkiej ziemi etap czyli podróż do Trelleborga, skąd wyruszymy promem do Sassnitz. Docieramy późnym popołudniem i do 22.30 mamy trochę czasu, który wykorzystujemy na „zwiedzanie ” supermarketu – ceny niewiele wyższe niż u nas co nas wkurza (zarobki się jednak różnią) – ciekawe, że na każdym wózku jest skaner cen – czyli wkładając coś do koszyka skanujesz kod i na czytniku widzisz ile już wydasz na zakupu (oczywiście, nikt nie domyśla się, że można włożyć coś do koszyka bez zeskanowania). Przy kasie kasjerka bierze skaner i pobiera płatność na podstawie sczytanych towarów. Można też zrobić to samodzielnie bez skanera – myślę, że w Polsce taka formuła, jest jeszcze przyszłością, ale wierzymy, że kiedyś się uda i dożyjemy takich czasów.
Niestety nie ma bezpłatnego miejsca gdzie można bezpiecznie zaparkować i poczekać na prom. Decydujemy się zaparkować w gąszczu niemieckich kamperów. Nie chcemy być gorsi i wyciągamy swoje leżaczki i wyjadamy resztki zapasów. Dziś nie pada i zrobiło się wręcz upalnie. Piękna pogoda tylko pogłębiła naszą frustrację.
Na prom docieramy godzinę przed czasem, ale jest już trochę samochodów. Prom odpływa punktualnie. Na Bałtyku czujemy się już jak wilki morskie, w końcu to już nasza kolejna podróż promem podczas tej wyprawy. Prom buczy smętnie. Żal wyjeżdżać. Kiedy wchodzimy na pokład, wszystkie strategiczne miejsca (czytaj: do drzemki lub głębokiego spania) są już zajęte. Snujemy się między fotelami w poszukiwaniu jakiegoś legowiska. W końcu jest! Tomek jak długi rozkłada się na trzech fotelach, ale ponieważ są dość wąskie, śpi mu się na nich niczym na Madejowym łożu.