Rankiem moja osoba z lekkim lękiem wysokości (na szczęście) rozważała każde słowo podsłuchane wczoraj od sąsiadów. Siedząc przy śniadaniu nad mapą zastanawiam się który szlak wybrać. Zasada jest prosta – wszystkie urokliwe szlaki prowadzące przez kaniony są jednokierunkowe i prowadzą w górę (wyjątek stanowi jedynie Przełom Hornadu) – zatem jak wejdziesz na taki szlak to nie ma odwrotu i musisz dojść nim do końca. W końcu się zdecydowałam – idziemy do doliny Piecky. Ruszamy z Podlesoka i idziemy szlakiem zielonym wzdłuż potoku Wielka Biała woda docierając do osady Píla. Stąd szlakiem żółtym wchodzimy do wąwozu Piecki. Już po drodze pierwsze kładki i drabinki w wąwozie Tesnina. Już mamy pogląd co będzie się działo tam, w środku tych dolin. W samej dolinie? Wiadomo: kładki, drabinki, łańcuchy itp. „ułatwienia”. W zasadzie jesteśmy sami. Po drodze mijamy dwie małe grupki ludzi. Początkowo trakt jest bardzo łagodny i prowadzi dnem żwirowego potoku, w którym leniwie płynie woda. Nic nie zwiastuje czekających wkrótce atrakcji. Tym większy jest szok, gdy nagle drogę zagradza wysoka na kilkanaście metrów ściana skał, z której spada kaskada Wielkiego Wodospadu. Na szlaku są dwa duże wodospady: Vel’ký Vodopád (13 m) oraz Tarasowy Terasový Vodopád (wysokości 8 m), które należy pokonać po stromych stalowych drabinach. Do zbocza ściany przyczepiona jest kilkunastometrowa, żelazna drabinka. Praktycznie prostopadła do powierzchni... Żeby kontynuować dalszą wędrówkę trzeba się na nią wdrapać. Trzeba przyznać, że jej specyficzne ułożenie i długość, sprawiają, że ta wspinaczka mocno zapadła mi w pamięć. Do pierwszej drabiny podchodziłam 3 razy. Dopiero jak zobaczyłam dzieciaka z oczami pełnymi łez wspinającego się po tej ogromnej drabinie za ojcem wiedziałam, że i ja muszę tam wejść, poza tym nie miałam już wyjścia. Na dodatek socjotechniczne zabiegi Tomka pozwoliły wziąć mi się w garść. Oczywiście Tomek nie miał z tym najmniejszych problemów. Ja jednak po wejściu nogi miałam z waty i przez chwilę musiałam opanować emocje. Następnie korytem, a później stromym zboczem wychodzimy na górę, aż do przecinki, skąd leśną drogą docieramy do wierchu Suchej Białej. Po ekscytującej wspinaczce i spacerze grzbietem masywu z zachodu na wschód docieramy do Klastorisko. Jest to rozległa polana w głębi Słowackiego Raju. Dawny klasztor Kartuzów (a właściwie jego ruiny), obecnie schronisko turystyczne. System metalowych ułatwień, mostków, kładek i schodków w najbardziej newralgicznych miejscach, wymagają od turysty ciągłego skupienia i uwagi. Zmęczyć raczej nie ma się gdzie, przynajmniej fizycznie. Natomiast mentalnie, trzeba być przygotowanym na prawdziwy rollercoaster emocji. Słowacki Raj to zdecydowanie nie jest miejsce dla małych dzieci lub osób z lękiem wysokości (niektóre drabiny dochodzą do kilkunastu metrów wysokości!). Jeśli wziąć pod uwagę dużą wilgoć i nieustanne balansowanie na krawędzi rwących potoków i wodospadów, to o wypadek naprawdę nie trudno.
Wracamy szlakiem dwukierunkowym wzdłuż - Przełom Hornadu. Na kolacje wybieramy się do pobliskiej chatki gdzie pałaszujemy Bryndzové halušky (kluski ziemniaczane podawane z bryndzą) i Bryndzové pirohy, a do tego wszystkiego oczywiście słowackie piwo.
Czas mijał stanowczo za szybko. Przepiękne widoki, szum wodospadów, wspaniałe powietrze spowodowały, że choć przez krótki czas zapomnieliśmy o codziennym życiu i jego problemach. Zdawaliśmy sobie sprawę, że nie zdążyliśmy "wszystkiego" zobaczyć, ba – zobaczyliśmy ledwie ułamek płaskowyżu. Jest to jednak region tak blisko położony, że możemy zrobić sobie tu wypad weekendowy i jakby niebyło będziemy już "doświadczonymi" turystami :). A przyjechać naprawdę warto. A jeśli przyjechać to najlepiej - według nas to w Podlesoku na campingu i polu namiotowym, skąd mamy doskonałą bazę wypadową na przełom Hornadu, Suchą Belę, Piecki, Klastorisko, Wielki Kisel.
Słowacki Raj to miejsce na super urlop i wypoczynek. Dla miłośników wędrówek górskich to prawdziwy raj z wieloma wodospadami, jaskiniami, wąwozami gdzie szlak pokonuje się na stupackach czy też idąc wzdłuż wodospadów i wspinając się po drabinach można podziwiać piękno przyrody. Ciągle coś się tu dzieje. Wchodzenie i schodzenie, przechodzenie i obchodzenie, wdrapywanie i przeskakiwanie, przeciskanie i przekraczanie: pionowe ściany o wysokości kilkudziesięciu metrów, skałki, wąwozy, jary, kotliny. Wszystko fantazyjnie wyrzeźbione w mezozoicznych wapieniach i dolomitach przez górskie strumienie i wodospady. Po wyczynach dzisiejszego dnia ani stupaczki, ani drabiny, jakie tam były, nie stanowią już dla nas
jakiejś strrrasznej bariery nie do pokonania... i tak chyba najgorsze
były drewniane, śliskie kładki...