Pierwsza praca nad blogiem na tablecie pokazala jego braki wzgledem laptopa. Okazalo sie ze na przenosnej klawiaturze nie ma polskich liter i nie bedzie ich, uprzedzam. Pisanie dwoma palcami na klawiaturze tabletu jak dla mnie odpada wiec wybieram klawiature przenosna ale bez polskich liter. W niedziele pobudka o 2. Pakowanie pozostalych przedmiotow koniecznych do wziecia bylo bardzo trudne i oczywiscie nie wszystko weszlo wiec zrezygnowalam ze smacznego pasztetu, paru zupek, jednej koszuli itp. Mysle ze tego nie bedzie nam brakowalo. Nie jedziemy w koncu do trzeciego swiata. Albercik jednak jedzie :) Po perypetiach z pakowaniem ruszamy w droge o 4. Ostatnia kawka i ciepla strawa tuz przed granica czeska. Dalej w kierunku Brna - drugi postoj i kolejny w Mikulovie - na granicy z Austria - juz 400km za nami. Na tym postoju mamy ciekawa sytuacje :) Otoz popijajac kawe podchodzi do nas czworo zagubionych lekko turystow z Lotwy i zwraca sie do nas z pytaniem o winiety drogowe na Austrie. Uprzedzamy ich ze 15EUR jakie zaplacili za nia w Czechach to 2 razy drozej niz ona kosztuje 500 m dalej w Austrii. Jednak najwieksze zdziwienie wywoluje u nich informacja ze za przejazd po czeskich autostradach tez sa oplaty a oni dopiero co przez nie przejechali :) Grunt to miec farta. Oczywiscie my jadac motocyklem mamy bezplatne przejazdy autostradami w Czechach. W Austri juz tak nie jest wiec decydujemy sie na przejazd drogami bezplatnymi. Kierunek Salzburg. Jedziemy pieknymi widokowo drogami i wymarzonymi dla motocyklistow, ktorych po drodze nie brakuje. Masa zakretow, serpentyn, teren coraz bardziej gorzysty. Zakaladamy ubrania przeciwdeszczowe bo chmury bardzo nisko wisza. Kolo 17 dojezdzamy do Salzburga. Przekraczamy granice niemiecka, przejezdzamy przez Berechtesgaden, Obersalzberg. Na tym miejscu historia odcisnela swoje opietno za sprawa pewnego dyktatora. Wujek google moze wam wiecej na ten temat powiedziec. Nas jednak w okolicy przede wszystkim interesuje Konigsee. O tym jednak jutro. Szczescie ze nie wzielam tych paru rzeczy a zdecydowlismy sie na zlaczke kempingowa euro. Bez tego pradu by nie bylo, bowiem zwykly przedluzacz tu nie wystarcza. No i nie ma netu na campingu :( Niemiecki ordnung chyba tu nie dotarl w takim stopniu jaki bysmy oczekiwali :) Do snu - w koncu dzisiaj przejechane prawie 850km.