Skoro tak nam dobrze poszło wczoraj dzisiaj zawieszamy poprzeczkę jeszcze wyżej ;) koło 11 wyruszamy - cel: Błędne Skały. Ponieważ dojazd na parking w okolicach Błędnych Skał jest płatny, a na dodatek co godzinę wahadłowo, postanowiliśmy zdobyć szczyt w całości o własnych siłach. Kolejny raz przekonujemy się, że Karłów to świetna baza do dalszych wypadów, a nasz domek jest przy samych szlakach.
Wspomnę tylko, ze kompletny brak zasięgu komórkowego skończył się zakupem "analogowej" mapy. Dzieki temu czujemy się pewniej. Ja z reszta uwielbiam korzystać z map papierowych :) A co do zasięgu jest tu nawet gorzej niż w Kakach - ha ha nie myślałam, że to kiedyś napiszę :D i co najgorsze, sytuacja szybko nie ulegnie zmianie bo zarząd Parku Narodowego nie chce wyrazić zgody na budowę nadajnika. Najbliższy zasięg osiągalne jest.... Na szczycie Szczelińca i to... w roamingu cz.
Czerwony szlak prowadził nas przez las, bądź jego skrajem, ścieżka przez większą część drogi była wygodna i szeroka. Dopiero na szczycie większość drogi prowadziła przez podmokłe tereny. Cześć drogi, a szczególnie ostatni odcinek musieliśmy pokonać wdrapując się po kamieniach. Przerwa na karmienie młodego przed wejściem na trasę płatną, kilka zdjęć i idziemy dalej.
Kilkusetmetrowa trasa prowadzi nas pomiędzy charakterystycznymi blokami skalnymi. Na jej początku znajduje się taras widokowy na Góry Stołowe po stronie Czeskiej. Później dosłownie przeciskamy się pomiędzy wąskimi szczelinami. Dlatego w tym miejscu muszę zaznaczyć, że osoby otyłe mogą mieć problemy z przejściem, chociaz ja z małym w tuli i niewielkim plecakiem na plecach dałam rade ;) fakt, momentami na czworaka :)
Najwęższa szczelina, którą musieliśmy pokonać przyklejeni do skalnej ściany, otrzymała miano Przesmyku Liczyrzepy. Ala w tym miejscu miała zdecydowanie największą radochę, obstawiając któremu z nas nie uda się przejść dalej ;-) Błądzenie po tym skalnym labiryncie było świetną zabawą dla całej naszej szóstki. Zachwyt mieszał się z niedowierzaniem i z olbrzymim uśmiechem na twarzy, Ala wciąż pędziła przed siebie, ciekawa co jeszcze ją tam spotka. Trasę w dół pokonaliśmy innym, zielony stromym szlakiem. W połowie drogi trochę ją skorygowaliśmy i zamiast wracać nadal przez las, odbiliśmy na drogę asfaltową, która doprowadziła nas do tego samego punktu, w którym rozpoczęliśmy naszą wędrówkę.
Cala wycieczka zabrała nam sporo czasu. Wędrowaliśmy około 6 godzin w sumie z 2 przerwami. Wszyscy byliśmy zmęczeni i wysmarowani błotem po kolana :) No cóż szlaki były mokre po nocnych ulewach...
A wieczorem po ciężkim dniu co??? Oczywiście grill w wydaniu Leszka :D